Zatoka Pucka....Tam się zaczęła moja przygoda z rybami. Lato 1979 rok.
Kupiłem wtedy za namową kolegi, który trochę już łowił, pustościenne wędzisko Germina 2,7m i jakiś ruski kręcioł o szpuli stałej, parę Gnomów, Alg i tak to się zaczęło. Początkowo pożyczaliśmy pychówkę od Kaszuba (taką wielką, drewnianą, smołowaną, zamiast dulek miała wbite pionowo dwa pręty) i łowiliśmy na 4-5 m głęboczku vis a vis Chałup (tzw. Jama Chałupska z piękną podwodną roślinnością). Każdy z nas miał dziennie jakieś 4-5 szczupaków, jednak nie większych niż 60cm. Kolega bawił się tam też kuszą i twierdził, że większych tam nie ma.
Każdej soboty spotykaliśmy poważnych ludzi z Trójmiasta (dla nas, wówczas kolesi pod 17 lat, pracujący goście z własnymi furami byli poważni maks), ładujących się rano do plastikowej lodzi z silnikiem i płynących hen, poza horyzont. Wracali o zachodzie słońca zawsze z kilkoma kabanami po 5-6 kg. Dla nas były to smoki, jednak z braku odpowiedniej łodzi i silnika mogliśmy tylko pomarzyć o taakich rybach (dziś łódź i silnik to nie problem, ino ryb zbrakło.
Któregoś dnia zagadaliśmy do jednego z tych ludzi - ochmistrza na statku, jak się później okazało - czy by nas nie wziął ze sobą na wyprawę. Akurat załogant mu nie dopisał, więc się zgodził. Wypłynęliśmy i wszystko stało się jasne.
Otóż ochmistrz miał namierzoną płyciznę, dobrze za Kuźnicą, rozciągającą się nad rowem biegnącym gdzieś w kierunku Gdańska. Tym rowem waliła drobnica, zębate stały na płyciźnie i tylko czekały. Pływaliśmy sobie wzdłuż tego rowu, ale już na płytkim i trolowaliśmy Gnomami i Algami (wtedy to było zabronione, niech mi PZW czy też GUM wybaczy). Tego dnia ochmistrz miał jednego takiego pod 4kg, my zaś mieliśmy zaszczyt mu podebrać. Przyrzekliśmy sobie, że w następne wakacje to my będziemy wyciągać kabany.
Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Za zarobione w ciągu roku pieniądze kupiliśmy 2-konnego Saluta i w lipcu ’80 stawiliśmy się w Chałupach. Kolega dostał od kogoś w prezencie woblera ABU Hi-Lo, był całkiem jak mały szczupaczek, ja dokupiłem Meppsy Gigant Killer, przywieźliśmy też osękę. Łódź z campingu Kaper i na wodę.
Okazało się, że w bezmiarze wód oraz przy zmianach ukształtowania dna, które w ciągu roku się dokonało, rowu znaleźć niesposób. Musieliśmy zadowolić się łowieniem w miejscach przypadkowych. Ponadto Salut psuł się co chwila, a mechanicy z nas byli żadni, z benzyną też było już krucho, tak naprawdę to będąc miesiąc, wędkowaliśmy intensywnie może z tydzień.
Rezultaty – 4 metrówy . Ten Hi-Lo był niesamowity, kolega złowił na niego trzy sztuki, w tym dwie w ciągu jednej wyprawy. Ja zdobyłem tylko jednego, który w dodatku skaleczył mnie boleśnie w łydkę, gdy go wciągnęliśmy do lodzi – ależ on nam rabanu w niej narobił!
Ponownie byłem w Chałupach w 1983, jako student, ale już woda była martwa. W Jamie Chałupskiej zero roślinności, same puszki, butelki i opakowania po serku homogenizowanym. Na płycizny nawet nie wypływałem.
Podobno Zatoka Pucka się odradza i nawet ją zarybiają…
|