Piątek wieczorem. Ostatnie przygotowania do jutrzejszego wyjazdu.
Sprzęt przygotowany. Dogadanie z kumplem miejsca i do łóżka.
Sobota rano. Długo oczekiwany wyjazd. Pakujemy sprzęt do samochodu i jazda. Pogoda piękna. Po drodze omawiamy jak i na co będziemy łowić. Dojeżdżamy na miejsce. Świeże powietrze. Sprzęt na plecy i wędrówka na ulubione miejsce.
Podchodzimy bliżej i widzimy kartkę na drzewie: "W dniu .... odbędą się zawody wędkarskie. Brzeg od ... do ... będzie zamknięty."
Nici z wędkowania w tym miejscu. Patrzymy na "zawodników". Tony sprzętu. Przeraża ilośc zanęty. Ale nic. Wracamy do auta. Jedziemy gdzie indziej. Podjeżdżamy pod wodę. Z daleka widać kartkę. Treść oczywista. Puszczają nerwy. Człowiek tydzień czeka żeby gdzieś pojechać... Szkoda słów. Zdesperowani jedziemy na inne łowisko. Na miejscu wędkarze patrzą na nas jak na plażowiczów. I mają rację bo pora raczej na opalanie niż na łowienie.
Ps. Mając na uwadze powyższe fakty proponuję aby na wszystkich wodach we wszystkie "łikendy" odbywały się zawody żeby "normalni" wędkarze nie mieli gdzie pojechać. A tak przy okazji o co chodzi w tych zawodach? Czy wędkarstwo zmierza w odpowiednim kierunku? Pytania te zostawiam pod rozwagę kolegom po kiju.
Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Na zawody jeżdżą również normalni wędkarze. Ty umówiłeś się na ryby z kolegą a oni z grupą kolegów. I co w tym złego? Poza tym zawody nie są organizowane w każdą sobotę i niedzielę. Mieliście po prostu pecha, co się zdarza każdemu. Nauczmy się szanować potrzeby innych a sami też będziemy rozumiani i szanowani. Pozdrawiam.